Caroline.
Nie myśląc, wybiegłam w wampirzym tempie i udałam się do domu. Na szczęście mamy nie było, jak zwykle była w pracy. Od razu skierowałam się do lodówki, po krew. Nadal nie mogłam pojąć tego jak moja najbliższa przyjaciółka i chłopak mogli zostawić wszystko i ot tak wyjechać. Musiałam odreagować, wyjechać, tylko gdzie...Postanowiłam się spakować, zabrać kilka potrzebnych ciuchów, kosmetyków, woreczki z krwią i wyruszyć w nieznane. Podczas pakowania naszły mnie jednak wyrzuty sumienia, że zostawiam najukochańszą osobę, moją mamę. Będę musiała jej to wszystko wytłumaczyć. Po skończeniu, akurat wróciła mama, zeszłam na dół z walizką i wytłumaczyłam wszystko, obiecałam, że będę pisać, dzwonić i wrócę jak już będę gotowa. O dziwo nie robiła mi żadnych wyrzutów. Uściskałyśmy się i wyruszyłam. Jako cel obrałam sobie Nowy Orlean. Podróż była niesamowicie długa i męcząca, więc zanim zajechałam do celu, zatrzymałam się w przydrożnym motelu. Po zameldowaniu się i odłożeniu walizki, zauważyłam niewielki pub. Miałam wielką ochotę napić się czegoś mocniejszego. Od razu zamówiłam całą butelkę whisky i usiadłam w rogu, tak żeby móc wszystkich obserwować. Było co prawda niewiele osób, dwie pary, kilku typowych pijaczków i jedna młoda dziewczyna. Pomyślałam, że po raz kolejny spróbuje się skontaktować ze Stefanem, dzwoniłam ze cztery razy, jednak na próżno. Piłam i zastanawiałam się co się z nim dzieje, był on dla mnie dobrym przyjacielem, takim jakby starszym, opiekuńczym bratem. Z rozmyśleń wyrwał mnie mężczyzna pytający czy może się przysiąść. Był niesamowicie przystojny.
- No jeśli musisz.-odpowiedziałam, nie wiem czemu z pogardą.
-Jackson.-powiedział i ujął moją dłoń.
-Caroline.-powiedziałam opróżniając do końca butelkę. Nawet nie wiedziałam, że w tak krótkim czasie potrafię tyle wypić.
-Gdzie się panienka wybiera ?
-Aktualnie to po kolejną butelkę.-jak powiedziałam tak też zrobiłam, tylko że nie wróciłam już do nowo poznanego mężczyzny, a udałam się na zewnątrz na pobliską ławkę. Po wypiciu kilku łyków, usłyszałam szelest wiatru, charakterystyczny dla wampirów. Odłożyłam butelkę i próbowałam złapać sprawcę, jednak hałas ustał. Poszłam szybkim krokiem w stronę swojego pokoju i nagle coś przydusiło mnie do ściany.
***
Klaus.
Po wypiciu kolejnej butelki burbonu, postanowiłem poważnie porozmawiać z Marcelem. Podejrzewałem, że po moim wyjeździe z miasta wieki temu ktoś będzie sprawował pieczę nad wampirami w Nowym Orleanie, ale nie sądziłem, że to będzie on.
-Tak więc Marcel, widzę, że jesteś teraz nowym królem no i muszę przyznać do tego lubianym i szanowanym. Powiedz mi jak to się stało ? Myślałem, że Eve* Cię zabiła, tak jak w sumie zrobiła to z większością nadprzyrodzonych.
-Cudem udało mi się przeżyć, a to tylko z pomocą Sophie, czarownicy z rodu Claire. Także teraz jestem nie dość, że królem wampirów to również i wiedźm.-zaśmiał się.- A co Cię sprowadza do miasta grzechu ?
-Postanowiłem przeprowadzić się na jakiś czas do rodzinnego miasta, zobaczymy na jak długo.- Nie mogłem przecież od razu wypalić, że chce się go pozbyć i odzyskać miasto należące kiedyś do mnie.
-Przyjechałeś sam czy ze swoim pierwotnym rodzeństwem?
-Mają niebawem przyjechać, tak powiedzieli, ale ile w tym jest prawdy, nie wiem.- Naszą rozmowę przerwała młoda, niezwykle piękna, młoda dziewczyna o długich brązowych włosach.
-Davina.-przedstawiła się i podała rękę
-Klaus.-Od razu wyczułem, że jest istotą nadprzyrodzoną.- Co taka młoda kobieta robi wśród krwiożerczych istot.- spytałem, cały czas lustrując ją.
-Klaus, Davina jest moją przyjaciółką, a jednocześnie czarownicą, więc nic złego jej się nie stanie.- Uśmiechnął się Marcel.- Musimy już iść, ale mam nadzieję, że niebawem się znowu spotkamy, miło było Cię znowu zobaczyć stary przyjacielu.
Tak, na pewno się niedługo spotkamy, obiecuję Ci to, pomyślałem i machnąłem ręką na pożegnanie. Nie mogłem nadal uwierzyć, że Marcel jest królem praktycznie wszystkich istot nadprzyrodzonych w moim rodzinnym mieście, i Davina jest w niej coś mrocznego, tajemniczego. Zamówiłem kolejną butelkę trunku i zagadałem do młodej, raczej niepełnoletniej dziewczyny. Po niewielu szklankach burbonu, dziewczyna miała już dość dobry humor, więc postanowiłem to wykorzystać i wyszliśmy na zewnątrz. Poszliśmy w ciemny zaułek, przysunąłem się do niej, chwyciłem w tali i zacząłem powoli całować jej szyję, policzek, usta. Zaczęła mnie namiętnie całować, gdy przestała, spojrzałem w jej oczy i wyszeptałem "nie krzycz". Wbiłem się kłami w jej szyję, i zacząłem pić niesamowicie pyszną, ciepłą krew. Gdy skończyłem upadła, jednak nadal słyszałem jej bijące serce. Chciałem ją po prostu zabić, jednak nie mogłem. Jej blond włosy i niebieskie oczy przypominały mi kogoś, wampirzyce, o której chciałem zapomnieć, lecz nie mogłem.
Caroline
Próbowałam się uwolnić z uścisku nieznajomego, szarpałam, nieporadnie kopałam, jednak był zbyt potężny.
-Nieładnie to tak wychodzić bez pożegnania, wampirku.
Obrócił mnie w swoją stronę i nadal przytrzymywał nadgarstki, tak że nie mogłam się ruszyć.
-Puść mnie!.-krzyknęłam tak głośno, że z pokoju obok wybiegł mężczyzna, widząc nas, podbiegł, jednak nie zdążył nic zrobić, ponieważ Jackson jednym sprawnym ruchem skręcił mu kark.
-Czy Ty myślisz ? Przecież to był niewinny człowiek, jak mogłeś.-wysyczałam przez zęby
-Jesteś wampirem, nie udawaj, że obchodzą Cię, Ci bezwartościowi ludzie.
-Może i jestem, ale nie zabijam, nawet nie żywię się na żywych ludziach, tylko piję z woreczków.-powiedziałam dumna z siebie, Jackson się tylko głupio uśmiechnął.
-Więc mogę się jeszcze dowiedzieć co sprowadza tak śliczną wampirzyce do tej meliny ?
Nie wiedziałam, czy mam mu powiedzieć prawdę, gdzie jadę, jednak na jakiś sposób mnie intrygował, chyba lubiłam typ niegrzecznych chłopców.
-Jadę do Nowego Orleanu. Zaczynam wszystko od zera.
-Dobry wybór, miasto grzechu i rozpusty. Sprzątnę tylko tego nieszczęśnika i może porozmawiamy na spokojnie, tym razem bez napadania i zabijania.-uśmiechnął się uwodzicielsko.
Pokiwałam głową na znak zgody. Musiałam przyznać, że był nieźle zbudowany, a do tego rewelacyjnie przystojny. Po chwili poszliśmy na ławkę, Jackson poszedł po wódkę, nie minęła minuta i już był z powrotem. Podał mi jedną butelkę. Rozmawialiśmy długi czas o wszystkim, dowiedziałam się, że nowo poznany wampir, ma już kilkanaście wieków, okazało się również, że jego miastem rodzinnym jest właśnie Nowy Orlean. Poradził mi, żebym odwiedziłam pub "Code", ponoć najlepszy dla wampirów i innych nadprzyrodzonych.
-A Ty wracasz do miasta ? Czy wybierasz się w jakąś podróż?.-spytałam zaciekawiona
-Muszę załatwić kilka spraw, jednak za kilka dni wrócę.-powiedział wstając.-Mam nadzieję, że Cię spotkam i dasz się namówić na jakieś małe polowanie.-uśmiechnął się szyderczo.
-Mówiłam, nie żywię się na ludziach.-powiedziałam oburzona.-Idę, jutro czeka mnie podróż, do zobaczenia Jackson.
Nie odpowiedział, a w zamian pocałował mnie dość łapczywie, byłam zaskoczona, od razu go odepchnęłam i w wampirzym tempie pobiegłam do pokoju. Czemu to zrobiłam, przecież mi się podobał. Nie, Caroline zaczynasz nowe życie, żadnych romansów z wampirami i hybrydami jak na razie, skarciłam się w myślach. Postanowiłam wziąć szybki prysznic i udać się spać. Obudził mnie budzik, zwlokłam się z łóżka, mniej więcej ogarnęłam , poszłam wymeldować i ruszyłam. Po trzech godzinach byłam na miejscu, wysiadłam. To miasto było niesamowite. Kolorowe, tętniące życiem, w niektórych uliczkach miejscowi grajkowie, klimatycznie. Wiedząc, że zostanę tu dłużej postanowiłam, kupić mieszkanie, a raczej, zahipnotyzować właściciela, żeby mi je podarował. Wybrałam dwu pokojowe z wielkim salonem połączonym z kuchnią oraz z balkonem, z którego miałam widok na skromny plac. Wypakowałam się z szybkością wampira i udałam na zakupy, kupując różne rzeczy postanowiłam zadzwonić do mamy, że żyje, jeśli można tak o mnie powiedzieć, bo praktycznie jestem nieżywa. Po skończonej rozmowie i wielu zapewnieniach, że mam się dobrze, zaczęłam się zastanawiać skąd będę brać krew, nie miałam tu takich znajomości jak w Mystic Falls. Miałam zapas tak na cztery dni, więc do tego czasu musiałam coś wykombinować. Wróciłam do mojego nowoczesnego, gustownie urządzonego mieszkania i zmęczona położyłam się spać.
***
Rebekah
Nie wiedziałam, czy tak na prawdę chce powrócić do rodzinnego miasta, miałam wiele złych wspomnień. Eve, która omal nie zabiła całej mojej rodziny. To, że Klaus mnie zasztyletował na 50 lat. Coś mnie tam ciągnęło, może spotkam miłość mojego wiecznego życia, zaśmiałam się na samą myśl, gdzie ja, nieokiełznana Pierwotna. Nie zastanawiając się dłużej pojechałam na lotnisko, do mojego lotu zostały jeszcze dwie godziny, więc poszłam napić się czegoś mocniejszego. Jakież było moje zaskoczenie widząc mojego brata Elijah, siedzącego samotnie przy barze. Muszę przyznać, wyglądał jak zawsze elegancko, dobrze skrojony garnitur dodawał mu klasy. Podeszłam i nie myśląc rzuciłam mu się na szyję, czy raczej plecy. Również był zaskoczony, ale było widać, że się cieszy.
-Rebekah, tak się cieszę, że się jednak zdecydowałaś na wyjazd.
-Tak, nadal nie wiem dlaczego to robię, dużą zasługę masz w tym Ty, mój braciszku.
Uśmiechnął się i oboje pogrążyliśmy się w rozmowie, w trakcie usłyszeliśmy, że wywołują nasz lot, więc udaliśmy się w stronę maszyny, która miała zabrać nas w rodzinne strony. Gdy wylądowaliśmy i wzięliśmy nasze rzeczy, to znaczy Elijah wziął, bo ja jak zwykle za późno się ogarnęłam, miałam zamiar wszystko kupić na miejscu.
-To co.-powiedziałam.- złapię zaraz taksówkę i może pojedziemy do hotelu, nie chce od razu widzieć tej parszywej gęby Ni....-nie zdążyłam dokończyć, bo coś, a raczej ktoś przygwoździł mnie do ściany.
-Jak miło Cię widzieć siostrzyczko.-powiedział Klaus
-Czy Cię do reszty powaliło ? Puszczaj mnie idioto.-wykrzyczałam
-Rebekah, Niklaus, nie róbcie sceny na środku ulicy.-powiedział spokojnym głosem najstarszy brat.
Reszta dnia przebiegała wyjątkowo spokojnie, zamieszkaliśmy w naszej starej rezydencji. Klaus opowiedział nam o Marcelu i jego małej wiedźmie. Wiedziałam, że chce odzyskać władze. Każdy z nich miał jakiś cel w tym wyjeździe, Klaus i jego pragnienie bycia królem, Elijah i chęć pojednania rodziny. Podczas wykwintnej kolacji, jaką urządził mój najstarszy brat, atmosfera była przyjemna. Jednak jak zwykle coś musiało pójść nie tak, i ni stąd ni zowąd wpadł kompletnie pijany i upaćkany krwią, najmłodszy z rodu Pierwotnych, Kol. Jak zawsze miał wejście godne niejednego króla dramatu.
*Eve-nieżyjąca już pierwotna czarownica.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tyle nie pisałam, ale jakoś nie mogłam zacząć. Cieszę się, że ktoś już zaczął czytać bloga :) Postaram się wrzucić kolejny rozdział już niedługo, może we wtorek czy środę.
A teraz dobranoc wszystkim!
Hej! Fajny rozdział, bardzo mi się podobał. Coś jest w tym Jacksonie, co mi nie pasuje, ale może okazać się fajny (o ile jeszcze kiedyś się pojawi). :D Ogólnie... ACH! Caroline wyjeżdża do Nowego Orleanu *o* Już nie mogę doczekać się, aż Klaus ją zobaczy. :D I Elijah, jak zawsze idealny, haha. :D No i oczywiście nie mogłabym zapomnieć o Kolu, który zrobił wielkie wejście. Jeju, jak ja się ucieszyłam na ten "widok", że nawet sobie tego nie wyobrażasz. :D
OdpowiedzUsuńPodsumowując - świetny rozdział, mam nadzieję na więcej takich. :D
Pozdrawiam, życzę weny, pomysłów i najlepszego. <3
PS. Byłoby mi miło, gdybyś zajrzała na mojego świeżego bloga we-have-immortality-tvd.blogspot.com :) Nie lubię się "reklamować" czy coś, więc... no. :p
OMG *O* TO jest Boskie <3 Czekam niecierpliwie ^>^ :3
OdpowiedzUsuńświetny początek :-D nie mogę się doczekać miny Klausa jaj zobaczy Caroline :-D czekam na nowy :-D
OdpowiedzUsuńMoże już niedługo się spotkają ;) Ciesze się, że podoba Ci się blog. Już dzisiaj wieczorem kolejny rozdział :))
UsuńBardzo fajnie się zapowiada ;)
OdpowiedzUsuńNie moge sie doczekac spotkania Klausa i Caroline <3
Czekam na kolejny rozdział :)
Zapraszam też na mojego drugiego bloga:
http://weareasecretcantbeexposed-katherine.blogspot.com/
Pozdrawiam K.