wtorek, 4 marca 2014

Rozdział 2

Rebekah.
Siedzieliśmy osłupieni, nikt się nie spodziewał, że nasz najmłodszy brat zaszczyci nas swoją obecnością, Nigdy nie był fanem Nowego Orleanu i zarzekał się, że już tu nie powróci. 
-Co tu robisz Kol? Nie powinieneś być w Paryżu i delektować się krwią tamtejszych kobiet ?-spytałam nie oczekując raczej odpowiedzi, widząc w jakim stanie upojenia aktualnie znajduje się brat.
Nie myliłam się, Kol nie zwracają zbytniej uwagi na nas położył się na najbliższej sofie i najzwyczajniej poszedł spać. Zostawiliśmy go samego i się rozeszliśmy. Nik pojechał na tzw "zwiady", Elijah rozpakowywał jakieś stare pudła znalezione na strychu, a ja postanowiłam iść się rozerwać do miasta. 

***
Caroline.
Przebudziłam się, był wieczór, musiałam zasnąć pewnie do południa. Podeszłam do lodówki, zostały dwie torebki krwi, starczy mi to do jutra tylko, pomyślałam i udałam się do pobliskiej kliniki z nadzieją, że dostanę tam moje życiodajne napoje. Nie myliłam się, był tam punkt oddawania krwi, nie zastanawiając się dłużej podeszłam do recepcjonistki i zahipnotyzowałam ją.
-Przynieś mi proszę kilka torebek z krwią.
-Po co to Pani ? U nas jest punkt poboru krwi, a nie jej kupno.-Odpowiedziała.
Byłam zaskoczona, dziewczyna musiała pić werbenę! Czyżby wiedziała o wampirach, czy robili to tak jak w moim rodzinnym mieście, że podawali do wody werbenę i ludzie pili nie zdając sobie z tego sprawy ? Oddaliłam się stamtąd tak szybko jak tylko mogłam, oczywiście krokiem ludzkim. Co ja teraz zrobię? Przecież nie będę się żywić na ludziach, nie mam żadnych barier i nie potrafię skończyć pić, dopóki ofiara nie umrze. Za radą Jacksona udałam się do pubu Code, może tam będą mieli to czego potrzebowałam.
O dziwo mieli ogromny wybór, zaczynając od krwi zwierząt, a kończąc na wielu rodzajach ludzkiej i nawet wampirzej krwi. Zamówiłam ludzką, do tego butelkę whisky i usiadłam przy wolnym stoliku. To miejsce było rewelacyjne, tyle wampirów, zero ograniczeń jeśli chodzi o picie krwi w miejscu publicznym, coś cudnego, że też nie wymyślili czegoś takiego w moim rodzinnym miasteczku. Zbierając się do wyjścia potknęłam się i wpadłam na kogoś. Podniosłam głowę i znieruchomiałam.
-O kurwa.- powiedziałam i wybiegłam. 



***
Elijah.
Zacząłem porządkować stare księgi mojej zmarłej matki oraz jakieś książki. Miałem plan przeciągnąć na swoją stronę młodą czarownice Marcela. Po kilku godzinach usłyszałem że Kol się krząta po salonie. Wygląd i zapach mojego brata nie był zbyt piękny. Poleciłem mu, żeby wziął szybki prysznic i zszedł, żebyśmy mogli na spokojnie porozmawiać. Kol, jak to on, nie spieszył się, już nawet Niklaus zdążył wrócić ze swojej wyprawy w wyjątkowo dobrym humorze. W końcu najmłodszy brat zaszczycił nas swoją obecnością. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Klaus zabrał głos.
-Spotkałem się z moją dawną znajomą, czarownicą, pomagała mi w przemianie. Tak więc pomieszka ona u nas do czasu aż nie odzyskam władzy, jednak nikt nie może się o niej dowiedzieć. Marcel kategorycznie zabrania wstępu obcym wiedźmą do miasta i jeśli by się o niej dowiedział bez wahania by ją zabił. Nie chcesz chyba Elijah, żeby przelała się niewinna krew młodej dziewczyny, prawda ?
-Oczywiście, że nie, dotrzymamy tajemnicy.-odpowiedziałem i spojrzałem pytająco na Kola.
-Tak, tak, co tylko sobie król zażyczy.-odpowiedział z wrednym uśmieszkiem.

***
Caroline.
Nie mogłam uwierzyć, jakim cudem? Jak już chcę zacząć życie od nowa, coś musi pójść nie tak. Mam nadzieję, że oprócz Rebekhi nie ma żadnego innego Pierwotnego, a już w szczególności Klausa. Chociaż...Chciałabym go zobaczyć, nie wiem czemu, ale jakaś część mnie ciągnie do niego. Wiem, że to nierozważne, przecież to największy potwór na ziemi, zabija każdego, który mu się sprzeciwi, nawet w sumie nie musi mu się sprzeciwić, wystarczy, że się źle na niego spojrzy. Bałam się go, a jednocześnie byłam ciekawa. Postanowiłam nie zmieniać moich planów dotyczących Nowego Orleanu tylko ze względu Pierwotną i nie wiedzieć czemu, chyba pod wpływem emocji i lekkiej nietrzeźwości poszłam zapolować na ofiarę, pierwszy raz od dłuższego czasu. Nie musiałam długo czekać ani specjalnie szukać. W alejce wypatrzyłam chłopaka, szedł kompletnie pijany, obijając się to o ścianę, to o płot. Z wampirzą prędkością zbliżyłam się do niego i zahipnotyzowałam, żeby nic nie mówił. Nie czekając na reakcje, wbiłam kły w jego szyje. Kompletna ekstaza ogarnęła moje ciało, nie myślałam ani trochę, żeby skończyć. Gdy już niewiele brakowało do tego, żeby mój nieszczęśnik pożegnał się z tym światem, usłyszałam głos.
-Cóż to takiego, Caroline Forbes, wampirzyca, która zarzekała , że nie będzie się żywić na bezbronnych ludziach, wysysa właśnie resztki życia z młodego pijaczka.
Momentalnie odrzuciłam moją 'kolację' i nie mogłam oderwać oczu od mówcy.

***
Rebekah.
Nie wiedziałam czy mam się rzucić w pogoń za Caroline czy odpuścić. W końcu była ona obiektem westchnień Nika, mogłaby się przydać do szantażowania brata. Zdecydowałam, że jak na razie nie będę rozpętywać awantur, nie dość, że zrujnowałabym plan Elijaha o perfekcyjnej rodzince, to do tego przeleżałabym kolejne sto lat w trumnie z wbitym sztyletem. Ten gnojek w dalszym ciągu ma ich dwa. Muszę spróbować zaprzyjaźnić się z tą blondyną, może jej uda się ukraść broń Nika.A teraz, jedyne co mi teraz pozostaje, to upić się.

***
Caroline.
Nie mogłam uwierzyć, Stefan, którego wszyscy szukali, był właśnie tutaj. Nawet dobrze się składało, gdyby nie on wypiłabym całą krew z ofiary. A tak wystarczyło, że chłopak wypił trochę mojej i znów mógł cieszyć się życiem. 
-Stefan, co się z Tobą działo? Wszyscy się martwiliśmy. Jakim cudem się tutaj znalazłeś?- spytałam, nadal będąc w szoku.
-Wiesz, musiałem zobaczyć jak smakują kobiety w różnych krajach. Powiem Ci, że najładniejsze i najbardziej gorące są Polki, osobiście nie polecam Niemek.-powiedział ze śmiechem.
-Widzę, że stary Stefan Rozpruwacz powrócił, nie...-Nie zdążyłam nawet dokończyć.
-A Ty co Caroline, podążasz za swoją ukochaną, Pierwotną hybrydą?
-Nie wiedziałam, że on tu jest.-odpowiedziałam zgodnie z prawdą.-Ale teraz nie czas żeby się mną zajmować, Stefan, proszę Cię, musisz spróbować włączyć człowieczeństwo.-powiedziałam błagalnie.
Jedyne co usłyszałam to śmiech, nie zastanawiając się dłużej podeszłam i jednym ruchem skręciłam mu kark. Pierwszy raz to zrobiłam i jakaś część mnie była wniebowzięta, przepełniona radością, było to dość dziwne. Może Bonnie, moja dawna przyjaciółka miała racje, że wampiry to bezduszne potwory. 


***
Jackson.
Jeśli plotki o powrocie Pierwotnych okażą się prawdą, czeka mnie miła niespodzianka, ich może już niekoniecznie. Muszę przyznać, że trochę się stęskniłem, nawet za impulsywnym Nikiem. Mam też nadzieję, że prawdą jest iż  chce on odzyskać władze. Na pewno będzie lepszy niż Marcel, który ładnie mówiąc wywalił mnie z miasta i nakazał rzucić czar, dzięki któremu będzie wiedział, gdy przekroczę Nowy Orlean. Właśnie dlatego musiałem się udać w podróż do znajomej wiedźmy, która miała u mnie dług. Zdjęła ze mnie zaklęcie i teraz mogę wrócić, jednak nie do swojego domu, a do rezydencji Mikaelsonów. W końcu znam kilka sekretów Marcela...

***
Caroline. 
Stałam nad ciałem mojego przyjaciela i nie wiedziałam co mam zrobić. Tego już nie przewidziałam w moim cudownym planie ratowania człowieczeństwa Stefana. Miałam dwa wyjścia, zabrać go do siebie albo...Eh, spróbować poszukać Klausa. Drugie rozwiązanie było raczej rozsądniejsze, hybryda będzie wiedział lepiej ode mnie co robić w tej sytuacji. 'Pożyczyłam' samochód od nieznajomej i udałam się w przejażdżkę do rodziny Pierwotnych. Pytałam przechodniów czy wiedzą, gdzie mieszkają, ale nic, co się dziwić, musieli się tu sprowadzić dość niedawno. Zostawało mi coraz mniej czasu, w końcu zbawienie, natrafiłam na kogoś. Popędziłam pod wskazany adres. 

***
Kol.
Do kompletnego wytrzeźwienia potrzebowałem krwi. Mogła być już nawet taka z woreczka, ponieważ nie miałem siły na wychodzenie z domu. Niestety Nik się zmył, a to on chował gdzieś ten drogocenny napój. Nie będę latał jak idiota po całym domu i przeszukiwał każdy kąt.-pomyślałem i chcąc czy nie chcąc musiałem wyjść do miasta. Podczas gdy zakładałem kurtkę usłyszałem otwieranie drzwi, gdy ją zobaczyłem, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Stanąłem jak wryty.



***
Klaus.
-Kol, chyba pamiętasz moją dawną znajomą, a zarazem czarownice, Anne.-powiedziałem z szerokim uśmiechem. Dobrze wiedziałem, że mój braciszek ją pamięta. Była to bardzo dawna chyba, jedyna, wielka miłość Kol'a, niestety dla niego, Anna musiała wyjechać czy coś takiego, nie wiem, nie interesowało mnie to za bardzo. W tym czasie zszedł Elijah i jak to on, musiał pokazać klasę. Ujął rękę dziewczyny, lekko pocałował.
-Miło Cię znowu widzieć, Annabelle.-popatrzył się na brata i rzekł.-Kol, gdzie Twoje maniery, przywitaj się z damą.
Trochę niechętnie podszedł do wiedźmy, uścisnął dłoń i tyle było go widać, bo zaraz po tym wybiegł z domu. Anna się tylko lekko uśmiechnęła, widać było, że bawiło ją zachowanie Kol'a.



-------------------------------------------------
Dziękuję za każdy miły komentarz.
Mam nadzieję, że spodoba wam się nowa postać i oczywiście rozdział :)
Pozdrawiam!


niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 1

Caroline.
Nie myśląc, wybiegłam w wampirzym tempie i udałam się do domu. Na szczęście mamy nie było, jak zwykle była w pracy. Od razu skierowałam się do lodówki, po krew. Nadal nie mogłam pojąć tego jak moja najbliższa przyjaciółka i chłopak mogli zostawić wszystko i ot tak wyjechać. Musiałam odreagować, wyjechać, tylko gdzie...Postanowiłam się spakować, zabrać kilka potrzebnych ciuchów, kosmetyków, woreczki z krwią i wyruszyć w nieznane. Podczas pakowania naszły mnie jednak wyrzuty sumienia, że zostawiam najukochańszą osobę, moją mamę. Będę musiała jej to wszystko wytłumaczyć. Po skończeniu, akurat wróciła mama, zeszłam na dół z walizką i wytłumaczyłam wszystko, obiecałam, że będę pisać, dzwonić i wrócę jak już będę gotowa. O dziwo nie robiła mi żadnych wyrzutów. Uściskałyśmy się i wyruszyłam. Jako cel obrałam sobie Nowy Orlean. Podróż była niesamowicie długa i męcząca, więc zanim zajechałam do celu, zatrzymałam się w przydrożnym motelu. Po zameldowaniu się i odłożeniu walizki, zauważyłam niewielki pub. Miałam wielką ochotę napić się czegoś mocniejszego. Od razu zamówiłam całą butelkę whisky i usiadłam w rogu, tak żeby móc wszystkich obserwować. Było co prawda niewiele osób, dwie pary, kilku typowych pijaczków i jedna młoda dziewczyna. Pomyślałam, że po raz kolejny spróbuje się skontaktować ze Stefanem, dzwoniłam ze cztery razy, jednak na próżno. Piłam i zastanawiałam się co się z nim dzieje, był on dla mnie dobrym przyjacielem, takim jakby starszym, opiekuńczym bratem. Z rozmyśleń wyrwał mnie mężczyzna pytający czy może się przysiąść. Był niesamowicie przystojny.
- No jeśli musisz.-odpowiedziałam, nie wiem czemu z pogardą.
-Jackson.-powiedział i ujął moją dłoń.
-Caroline.-powiedziałam opróżniając do końca butelkę. Nawet nie wiedziałam, że w tak krótkim czasie potrafię tyle wypić. 
-Gdzie się panienka wybiera ?
-Aktualnie to po kolejną butelkę.-jak powiedziałam tak też zrobiłam, tylko że nie wróciłam już do nowo poznanego mężczyzny, a udałam się na zewnątrz na pobliską ławkę. Po wypiciu kilku łyków, usłyszałam szelest wiatru, charakterystyczny dla wampirów. Odłożyłam butelkę i próbowałam złapać sprawcę, jednak hałas ustał. Poszłam szybkim krokiem w stronę swojego pokoju i nagle coś przydusiło mnie do ściany.

***
Klaus.
Po wypiciu kolejnej butelki burbonu, postanowiłem poważnie porozmawiać z Marcelem. Podejrzewałem, że po moim wyjeździe z miasta wieki temu ktoś będzie sprawował pieczę nad wampirami w Nowym Orleanie, ale nie sądziłem, że to będzie on. 
-Tak więc Marcel, widzę, że jesteś teraz nowym królem no i muszę przyznać do tego lubianym i szanowanym. Powiedz mi jak to się stało ? Myślałem, że Eve* Cię zabiła, tak jak w sumie zrobiła to z  większością nadprzyrodzonych.
-Cudem udało mi się przeżyć, a to tylko z pomocą Sophie, czarownicy z rodu Claire. Także teraz jestem nie dość, że królem wampirów to również i wiedźm.-zaśmiał się.- A co Cię sprowadza do miasta grzechu ? 
-Postanowiłem przeprowadzić się na jakiś czas do rodzinnego miasta, zobaczymy na jak długo.- Nie mogłem przecież od razu wypalić, że chce się go pozbyć i odzyskać miasto należące kiedyś do mnie.
-Przyjechałeś sam czy ze swoim pierwotnym rodzeństwem?
-Mają niebawem przyjechać, tak powiedzieli, ale ile w tym jest prawdy, nie wiem.- Naszą rozmowę przerwała młoda, niezwykle piękna, młoda dziewczyna o długich brązowych włosach.
-Davina.-przedstawiła się i podała rękę
-Klaus.-Od razu wyczułem, że jest istotą nadprzyrodzoną.- Co taka młoda kobieta robi wśród krwiożerczych istot.- spytałem, cały czas lustrując ją.
-Klaus, Davina jest moją przyjaciółką, a jednocześnie czarownicą, więc nic złego jej się nie stanie.- Uśmiechnął się Marcel.- Musimy już iść, ale mam nadzieję, że niebawem się znowu spotkamy, miło było Cię znowu zobaczyć stary przyjacielu.
Tak, na pewno się niedługo spotkamy, obiecuję Ci to, pomyślałem i machnąłem ręką na pożegnanie. Nie mogłem nadal uwierzyć, że Marcel jest królem praktycznie wszystkich istot nadprzyrodzonych w moim rodzinnym mieście, i Davina jest w niej coś mrocznego, tajemniczego. Zamówiłem kolejną butelkę trunku i zagadałem do młodej, raczej niepełnoletniej dziewczyny. Po niewielu szklankach burbonu, dziewczyna miała już dość dobry humor, więc postanowiłem to wykorzystać i wyszliśmy na zewnątrz. Poszliśmy w ciemny zaułek, przysunąłem się do niej, chwyciłem w tali i zacząłem powoli całować jej szyję, policzek, usta. Zaczęła mnie namiętnie całować, gdy przestała, spojrzałem w jej oczy i wyszeptałem "nie krzycz". Wbiłem się kłami w jej szyję, i zacząłem pić niesamowicie pyszną, ciepłą krew. Gdy skończyłem upadła, jednak nadal słyszałem jej bijące serce. Chciałem ją po prostu zabić, jednak nie mogłem. Jej blond włosy i niebieskie oczy przypominały mi kogoś, wampirzyce, o której chciałem zapomnieć, lecz nie mogłem. 

***
Caroline
Próbowałam się uwolnić z uścisku nieznajomego, szarpałam, nieporadnie kopałam, jednak był zbyt potężny. 
-Nieładnie to tak wychodzić bez pożegnania, wampirku. 
Obrócił mnie w swoją stronę i nadal przytrzymywał nadgarstki, tak że nie mogłam się ruszyć.
-Puść mnie!.-krzyknęłam tak głośno, że z pokoju obok wybiegł mężczyzna, widząc nas, podbiegł, jednak nie zdążył nic zrobić, ponieważ Jackson jednym sprawnym ruchem skręcił mu kark.
-Czy Ty myślisz ? Przecież to był niewinny człowiek, jak mogłeś.-wysyczałam przez zęby
-Jesteś wampirem, nie udawaj, że obchodzą Cię, Ci  bezwartościowi ludzie. 
-Może i jestem, ale nie zabijam, nawet nie żywię się na żywych ludziach, tylko piję z woreczków.-powiedziałam dumna z siebie, Jackson się tylko głupio uśmiechnął.
-Więc mogę się jeszcze dowiedzieć co sprowadza tak śliczną wampirzyce do tej meliny ?
Nie wiedziałam, czy mam mu powiedzieć prawdę, gdzie jadę, jednak na jakiś sposób mnie intrygował, chyba lubiłam typ niegrzecznych chłopców.
-Jadę do Nowego Orleanu. Zaczynam wszystko od zera.
-Dobry wybór, miasto grzechu i rozpusty. Sprzątnę tylko tego nieszczęśnika i może porozmawiamy na spokojnie, tym razem bez napadania i zabijania.-uśmiechnął się uwodzicielsko.
Pokiwałam głową na znak zgody. Musiałam przyznać, że był nieźle zbudowany, a do tego rewelacyjnie przystojny. Po chwili poszliśmy na ławkę, Jackson poszedł po wódkę, nie minęła minuta i już był z powrotem. Podał mi jedną butelkę. Rozmawialiśmy długi czas o wszystkim, dowiedziałam się, że nowo poznany wampir, ma już kilkanaście wieków, okazało się również, że jego miastem rodzinnym jest właśnie Nowy Orlean. Poradził mi, żebym odwiedziłam pub "Code", ponoć najlepszy dla wampirów i innych nadprzyrodzonych. 
-A Ty wracasz do miasta ? Czy wybierasz się w jakąś podróż?.-spytałam zaciekawiona
-Muszę załatwić kilka spraw, jednak za kilka dni wrócę.-powiedział wstając.-Mam nadzieję, że Cię spotkam i dasz się namówić na jakieś małe polowanie.-uśmiechnął się szyderczo.
-Mówiłam, nie żywię się na ludziach.-powiedziałam oburzona.-Idę, jutro czeka mnie podróż, do zobaczenia Jackson.
Nie odpowiedział, a w zamian pocałował mnie dość łapczywie, byłam zaskoczona, od razu go odepchnęłam i w wampirzym tempie pobiegłam do pokoju. Czemu to zrobiłam, przecież mi się podobał. Nie, Caroline zaczynasz nowe życie, żadnych romansów z wampirami i hybrydami jak na razie, skarciłam się w myślach. Postanowiłam wziąć szybki prysznic i udać się spać. Obudził mnie budzik, zwlokłam się z łóżka, mniej więcej ogarnęłam , poszłam wymeldować i ruszyłam. Po trzech godzinach byłam na miejscu, wysiadłam. To miasto było niesamowite. Kolorowe, tętniące życiem, w niektórych uliczkach miejscowi grajkowie, klimatycznie. Wiedząc, że zostanę tu dłużej postanowiłam, kupić mieszkanie, a raczej, zahipnotyzować właściciela, żeby mi je podarował. Wybrałam dwu pokojowe z wielkim salonem połączonym z kuchnią oraz z balkonem, z którego miałam widok na skromny plac. Wypakowałam się z szybkością wampira i udałam na zakupy, kupując różne rzeczy postanowiłam zadzwonić do mamy, że żyje, jeśli można tak o mnie powiedzieć, bo praktycznie jestem nieżywa. Po skończonej rozmowie i wielu zapewnieniach, że mam się dobrze, zaczęłam się zastanawiać skąd będę brać krew, nie miałam tu takich znajomości jak w Mystic Falls. Miałam zapas tak na cztery dni, więc do tego czasu musiałam coś wykombinować. Wróciłam do mojego nowoczesnego, gustownie urządzonego mieszkania i zmęczona położyłam się spać. 

***
Rebekah
Nie wiedziałam, czy tak na prawdę chce powrócić do rodzinnego miasta, miałam wiele złych wspomnień. Eve, która omal nie zabiła całej mojej rodziny. To, że Klaus mnie zasztyletował na 50 lat. Coś mnie tam ciągnęło, może spotkam miłość mojego wiecznego życia, zaśmiałam się na samą myśl, gdzie ja, nieokiełznana Pierwotna. Nie zastanawiając się dłużej pojechałam na lotnisko, do mojego lotu zostały jeszcze dwie godziny, więc poszłam napić się czegoś mocniejszego. Jakież było moje zaskoczenie widząc mojego brata Elijah, siedzącego samotnie przy barze. Muszę przyznać, wyglądał jak zawsze elegancko, dobrze skrojony garnitur dodawał mu klasy. Podeszłam i nie myśląc rzuciłam mu się na szyję, czy raczej plecy. Również był zaskoczony, ale było widać, że się cieszy. 
-Rebekah, tak się cieszę, że się jednak zdecydowałaś na wyjazd.
-Tak, nadal nie wiem dlaczego to robię, dużą zasługę masz w tym Ty, mój braciszku.
Uśmiechnął się i oboje pogrążyliśmy się w rozmowie, w trakcie usłyszeliśmy, że wywołują nasz lot, więc udaliśmy się w stronę maszyny, która miała zabrać nas w rodzinne strony. Gdy wylądowaliśmy i wzięliśmy nasze rzeczy, to znaczy Elijah wziął, bo ja jak zwykle za późno się ogarnęłam, miałam zamiar wszystko kupić na miejscu. 
-To co.-powiedziałam.- złapię zaraz taksówkę i może pojedziemy do hotelu, nie chce od razu widzieć tej parszywej gęby Ni....-nie zdążyłam dokończyć, bo coś, a raczej ktoś przygwoździł mnie do ściany.
-Jak miło Cię widzieć siostrzyczko.-powiedział Klaus
-Czy Cię do reszty powaliło ? Puszczaj mnie idioto.-wykrzyczałam
-Rebekah, Niklaus, nie róbcie sceny na środku ulicy.-powiedział spokojnym głosem najstarszy brat. 
Reszta dnia przebiegała wyjątkowo spokojnie, zamieszkaliśmy w naszej starej rezydencji. Klaus opowiedział nam o Marcelu i jego małej wiedźmie. Wiedziałam, że chce odzyskać władze. Każdy z nich miał jakiś cel w tym wyjeździe, Klaus i jego pragnienie bycia królem, Elijah i chęć pojednania rodziny. Podczas wykwintnej kolacji, jaką urządził mój najstarszy brat, atmosfera była przyjemna. Jednak jak zwykle coś musiało pójść nie tak, i ni stąd ni zowąd wpadł kompletnie pijany i upaćkany krwią, najmłodszy z rodu Pierwotnych, Kol. Jak zawsze miał wejście godne niejednego króla dramatu.  



*Eve-nieżyjąca już pierwotna czarownica. 


-----------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tyle nie pisałam, ale jakoś nie mogłam zacząć. Cieszę się, że ktoś już zaczął czytać bloga :) Postaram się wrzucić kolejny rozdział już niedługo, może we wtorek czy środę. 
A teraz dobranoc wszystkim!